Ta strona używa plików cookies.
Polityka cookies    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
Kocham Radzyń Podlaski

  Kochamy nasze miasto i jesteśmy z niego dumni!

SPORT I ZDROWIE

W podróży nie mam czasu narzekać na niepełnosprawność

Przedstawiamy wywiad Roberta Mazurka z podróżnikiem Michałem Worochem, który był gościem 31. edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”.

Od 17-go roku życia jesteś osobą niepełnosprawną. Jak to jest podróżować na wózku inwalidzkim?

Na początku podróżowanie było dla mnie ucieczką. W Polsce często denerwowałem się, gdy nie mogłem pokonać krawężnika. Wtedy męczyłem się, myślałem, że życie mi się wali. A nie sprawiało mi żadnego problemu, kiedy byłem np. w Mongolii na stepie i nie mogłem przejechać wózkiem nawet centymetra. Cieszyłem się po prostu, że jestem na wyprawie na końcu świata, i nie przejmowałem się swoimi ograniczeniami.

A czy to nie jest tak, że podróżując zapominasz o swoich ograniczeniach?

Dokładnie. Trud ekspedycji i trud życia na wózku w podróży mieszają się ze sobą. W podróży nie mam czasu narzekać na niepełnosprawność. Jest tylko kalejdoskop wrażeń, które wirują wokół mnie.

Jak Twoi najbliżsi zareagowali na wieść o podróży przez dwie Ameryki? Odradzali Ci ją?

Gdy powiedziałem rodzinie o swoim pomyśle, to na początku nie wierzyli, że podróż ta może dojść w ogóle do skutku. Zaczęli się martwić w momencie, kiedy mój pomysł przyjmował realne kształty. Spotykałem się wtedy z ich niechęcią, z rzucaniem kłód pod nogi. Cały czas powtarzali mi, żebym został. Mówili: Gdzie ci będzie lepiej niż tutaj? Z perspektywy czasu wiem, że wynikało to bardziej ze strachu i ich odpowiedzialności za mnie niż ze złych intencji.

Jaki cel był dla Ciebie ważniejszy podczas tej podróży – geograficzny czy pokonania własnych słabości?

Zdecydowanie geograficzny. Bardzo chciałem zobaczyć nowe państwa i miejsca, a przy okazji się sprawdzić. Zauważyłem też, że po wyprawie wiele rzeczy stawało się dla mnie prostszych. Każda podróż okazywała się swego rodzaju terapią.

Podróżowałeś Land Roverem Defenderem rocznik 1996. Czy w jakiś szczególny sposób przygotowywałeś go do tej wyprawy?

Zacznę od tego, że na potrzeby wyprawy kupiłem samochód, do którego nie mogłem wsiąść. A jak już mi się to udało, to nie mogłem go prowadzić. Jednak bardzo chciałem właśnie nim wyruszyć w podróż i zacząłem zastanawiać się, jak go przerobić. Wymieniłem w nim skrzynię biegów na automatyczną, by za pomocą jednej ręki dodawać gazu i hamować. Później dołożyłem wspomaganie kierownicy i hamulca, bo wszystko było dla mnie za ciężkie. Następnie zainstalowałem windę, by nie musiano wkładać mnie do samochodu. Zamarzyłem też o namiocie na dachu i tarasie, dlatego powstała druga winda. Praktycznie do samego wyjazdu samochód był przerabiany i udoskonalany.

To ile – po zamontowaniu tych wszystkich udoskonaleń – zostało w twoim samochodzie pierwotnego Land Rovera?

Właściwie to bardzo dużo. Land Rover jest wdzięcznym samochodem do tego, by coś do niego dokładać. Gdy go kupiłem, ważył 2 tony, a jak ruszaliśmy do Ameryki – 3,1 tony. Wzbogaciliśmy go o wiele udogodnień, a najpoważniejszą modyfikacją była wymiana skrzyni biegów.

Jesteś zadowolony z tego wyboru? Dobrze auto sprawowało się w podróży?

Mimo że samochód psuł się bardzo często, byłem bardzo z niego zadowolony. Przez 2,5 roku poznałem go w najdrobniejszych szczegółach, naprawiałem, modyfikowałem i nie wyobrażałem sobie, by innym autem wyruszyć w taką podróż.

Trudno było znaleźć partnera, który zgodził się na takie szaleństwo?

Z Maciejem Kamińskim byłem już na jednej wyprawie, po zakończeniu której postanowiliśmy, że chcielibyśmy jeszcze gdzieś razem pojechać. Gdy rzuciłem hasło o podróży przez dwie Ameryki, to nawet chwilę się nie zastanawiał nad odpowiedzią. Ustaliliśmy też od razu, że na mojej głowie będzie trud przygotowań do wyprawy, a on przejmie większość obowiązków podczas podróży. Wynikało to z tego, że Maciek jest ode mnie silniejszy fizycznie.

Przez ponad rok spędzaliście ze sobą praktycznie 24 godziny na dobę. Nie powodowało to problemów i animozji? Często zdarzało się Wam pokłócić?

Pokłóciliśmy się tylko 3 razy i przeważnie było to przed posiłkiem (śmiech).

Co dla osoby niepełnosprawnej jest najtrudniejsze w tak długiej podróży?

Bez znaczenia, czy jesteś niepełnosprawny czy pełnosprawny, w podróży najtrudniejsze jest to, że co chwilę spotyka cię coś nowego. Przemierzając świat wcale nie czuję się osobą niepełnosprawną. Świadomość moich fizycznych ograniczeń często mi się zaciera – tak jak dzisiaj podczas mojej podróży do Radzynia i pobytu tutaj: dopiero gdy mi to teraz powiedziałeś, przypomniałem sobie, że jestem niepełnosprawny. Gdy później wracam do domu, to dzięki temu łatwiej jest mi się uporać z problemami, które wcześniej uznawałem za niemożliwe do rozwiązania.

Czy podczas podróży były takie momenty, w których czułeś się bezradny?

Kilka takich momentów było. W pamięci utkwiła mi sytuacja, kiedy przekroczyliśmy granicę między Chile i Boliwią. Drugie z wymienionych państw jest zupełnie niedostosowane do naszych potrzeb – nie miało utwardzonych terenów, przystosowanych łazienek, a do tego jest położone bardzo wysoko. Moja bezradność wynikała głównie ze zmęczenia i osłabienia. Doświadczyłem też psychicznego załamania. Wtedy dotarło do mnie, że przed nami jest jeszcze bardzo dużo kilometrów do pokonania. Nie poddaliśmy się jednak i po przeżytej wśród wątpliwości nocy (sylwestrowej zresztą) zebraliśmy się w sobie i ruszyliśmy dalej.

A czy zdarzyły się sytuacje, w których się bałeś?

Tak, bałem się w momencie, kiedy zakopaliśmy się samochodem w błocie na wysokości 4700 m n.p.m. Poczułem wtedy, że mogę umrzeć. Raz w życiu miałem takie uczucie. Nie zapomnę tego do końca życia.

Twoja podróż trwała 371 dni, odwiedziłeś w sumie 15 państw, przejechałeś 65 000 km i dotarłeś aż na Alaskę. Jednak na samym końcu zatrzymał Cię druciany płot. Nie szkoda było Ci symbolicznego zakończenia tej wyprawy?

Gdybym wiedział wcześniej, że tak będzie, pewnie zastanawiałbym się, jak to obejść. Ale najpiękniejsze w tej całej podróży było to, że w ogóle się tym nie przejąłem. O tej chwili i towarzyszącym jej uczuciu często myślę. W innych sytuacjach zapewne bardzo bym się zdenerwował, a tutaj nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.

Czy w jakiś sposób podróż ta zmieniła Twoje życie?

Jestem bardziej szczęśliwy i więcej widzę.

A jesteś silniejszy po tej wyprawie?

Fizycznie nie, ale psychicznie tak. Jak kończysz taką wyprawę, to sobie myślisz: ale to był dobry czas! Pomimo tego, że ciągle psuł się nam samochód i miałem trudne momenty związane ze zdrowiem, to dzięki tej wyprawie czuję, że naprawdę żyję.

O wyprawie można przeczytać w Twojej książce pt. „Krok po kroku. Z Ziemi Ognistej na Alaskę”. Napisałeś w niej, że kochasz być w drodze, bo wtedy oszukujesz czas. W jaki sposób?

Chodzi tutaj o oszukanie rzeczywistości. Będąc w podróży, zatracam swoją niepełnosprawność. Docierając na przysłowiowy koniec świata, gdzie normalnie mówiłbym, że jestem zmęczony, czuję się młody, silny i nie mam żadnych problemów i trosk.

Co robisz, gdy nie podróżujesz?

Obecnie planuję kolejny wyjazd...

A zdradzisz trochę szczegółów?

Tym razem wybieram się w Himalaje, gdzie chcę dotrzeć na wózku najwyżej, jak się da. Wraz z Bartoszem Mrozkiem, z którym wybieram się na wyprawę, buduję specjalne łaziki, by wjechać na 5400 m n.p.m. i zobaczyć dach świata. Gdy jestem w górach, zawsze mam uczucie, że jest dobrze. Chcę jechać w Himalaje, by to poczuć.

W takim razie trzymam kciuki za powodzenie tej wyprawy i bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuje bardzo.

Komentarze obsługiwane przez CComment

Kategoria: