Ta strona używa plików cookies.
Polityka cookies    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
Kocham Radzyń Podlaski

  Kochamy nasze miasto i jesteśmy z niego dumni!

Roman Niebrzegowski – uczestnik Powstania Warszawskiego z powiatu radzyńskiego

Anna Wasak

Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski ma szczególne powody, by głęboko przeżywać kolejne rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego. W szeregach żołnierzy Armii Krajowej, którzy podjęli walkę z niemieckim okupantem, był także jego ojciec – Roman Niebrzegowski. Mimo iż był niepełnosprawny – nie miał nóg, 1 sierpnia wstąpił do AK, służył jako krawiec, pod koniec walk także z karabinem w ręku. Wielokrotnie doświadczył cudownej opieki Matki Najświętszej, czego do końca życia dawał świadectwo.

Legitymację AK otrzymał z rąk gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego.

Roman Niebrzegowski urodził się w Stoku koło Ulana w 1923 roku. Kiedy miał 13 lat w wypadku przy pracach rolniczych stracił nogi: prawą poniżej kolana i lewą na wysokości biodra. Dzięki wielkiej determinacji, uporowi, hartowi ducha oraz młodemu wiekowi nauczył się chodzić, mając protezę na prawej nodze i posługując się kulami.

Był bardzo zdolnym uczniem, dlatego gdy zbliżał się koniec nauki w szkole podstawowej, dyrektor szkoły – pan Samborski namówił rodziców Romana, by umożliwili mu kontynuowanie nauki.- Panie Janie, trzeba byka sprzedać i wysłać syna do Warszawy – powiedział. Tak się stało. Chłopak podjął naukę w szkole średniej, która miała siedzibę w Zamku Książąt Mazowieckich. Zdobył tytuł mistrza krawieckiego. 1 sierpnia 1944 r. wstąpił w szeregi Armii Krajowej. Legitymację otrzymał bezpośrednio z rąk gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego.

– Tato pokazał mi tę legitymację, miałem ją w rękach, widziałem podpis generała. To były lata siedemdziesiąte. Chciałem pokazać ją w szkole, ale tata mi nie pozwolił. Potem ta legitymacja zaginęła, już jej więcej nie widziałem, być może tata gdzieś ją ukrył lub zutylizował, obawiając się kłopotów, gdyby się dowiedziano, że jest powstańcem warszawskim – wspomina Szczepan Niebrzegowski.

W latach 90. na Canal+ oglądał jeden z filmów o Powstaniu Warszawskim, w którym pokazane były sceny, jak gen. Bór-Komorowski wręczał nowym żołnierzom legitymacje AK i przyjmował od nich przysięgę. - Wśród tych osób był chłopak podobny do taty, stojący o kulach. Podobieństwo zauważyłem nie tylko ja, bo tego samego dnia brat taty, który mieszkał w Toruniu, zadzwonił do mnie i zapytał, czy widziałem tę scenę. Najprawdopodobniej był to tata – dodaje ze wzruszeniem

Świadek eksplozji „czołgu-pułapki”

Jako niepełnosprawny nie mógł walczyć z bronią w ręku, pełnił służbę, wykorzystując umiejętności krawieckie (szycie mundurów, opasek). Był świadkiem wielu wstrząsających wydarzeń, które przeszły do historii. Najtragiczniejszy była eksplozja „czołgu-pułapki” 13 sierpnia na ul. Kilińskiego. W wyniku wybuchu zdobytego przez powstańców niemieckiego pojazdu specjalnego zginęło ponad trzystu powstańców i cywilów, którzy zbiegli się podziwiać zdobyty „czołg” (w rzeczywistości był to ciężki transporter ładunków). Wydarzenie to jest uznawane za jeden z najtragiczniejszych epizodów obrony Starego Miasta. Roman Niebrzegowski jako kaleka nie mógł nadążyć za rozentuzjazmowanym tłumem, ani przecisnąć się blisko pojazdu. Pozostał w tyle, to ocaliło mu życie. Wspominał krwawy deszcz ludzkich szczątków spadających z góry po wybuchu (scena wybuchu znalazła się w filmie „Miasto 44” w reżyserii Jana Komasy.)

Wspominał epizod z czasu okupacji. Jako kaleka nie mógł dostać się w tramwaju do wagonu dla Polaków, bo panował tam taki tłok, że nie był w stanie wejść. Wszedł więc do tego „nur für Deutsche” . Zaczepił go gestapowiec, krzyknął „Raus!” Świadkiem tej sceny był żołnierz Wehrmachtu, który odpiął kaburę pistoletu i nastraszył nim gestapowca. Ten wyskoczył z wagonu. - Tata nie żywił nienawiści do całej nacji. Mówił, że w każdym narodzie są dobrzy i źli ludzie, nie wolno jednoznacznie oceniać całego narodu.

W czasie powstania było wiele nalotów. Gdy słyszał nadlatujące samoloty, Ojciec nie krył się w domu, ale wychodził na środek ulicy. Z jednej strony wychodził z założenia, że samolot nie będzie zrzucał bomby ze względu na pojedynczego człowieka na ulicy, z drugiej bał się powolnej śmierci pod gruzami zburzonego budynku. Jego krewna Janina Maciorowska (wyjechała po wojnie do Kanady) została zasypana w czasie powstania. Udało się ją po kilku dniach ocalić, jednak do końca życia odczuwała skutki zdarzenia.

Jego przyjaciele, którym udało się przeżyć, korespondowali z nim, listy przychodziły nawet po jego śmierci. Jeden z jego przyjaciół brał udział w zdobyciu gmachu Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (PAST-y) przy ul. Zielnej, co było jednym z największych sukcesów powstania.

Cudownie ocalony. „Babcia myślała, że to duch”

Gdy powstanie upadło, 2 października został podpisany akt kapitulacji, ocaleni musieli opuścić miasto. Niemcy podzielili ludność na dwie grupy: żołnierzy i cywili. Niemcy nie przypuszczając, że osoba z taką niepełnosprawnością mogła być żołnierzem, zaliczyli Romana do cywili, których poprowadzono do obozu przejściowego w Prószkowie, gdzie wkrótce odbyła się selekcja: osoby młode, zdrowe i silne zostały wysłane na roboty przymusowe do Niemiec, starych, chorych, inwalidów przeznaczono na śmierć w obozach koncentracyjnych. Tata Szczepana Niebrzegowskiego został włączony do transportu do Oświęcimia.

Tu stał się kolejny cud, który ocalił życie Romanowi Niebrzegowskiemu: w trakcie transportu niedaleko Oświęcimia Niemcy odłączyli od składu pociągu 1 czy 2 wagony z niepełnosprawnymi. W pobliskiej wsi u jednych z gospodarzy do zimy, gdy w wyniku ofensywy styczniowej na okupowane dotychczas przez Niemców tereny weszli Sowieci. Roman wyruszył w drogę. Na piechotę, podwożony przez furmanki czy przypadkowe samochody, zmierzał spod Oświęcimia do rodzinnego Stoku. Tym, co głęboko zapadło mu w pamięć, był widok trupów żołnierzy niemieckich, z bosymi nogami. Zwyczajem Sowietów było ściąganie butów z zabitych (i nie tylko) Niemców. Gdy dotarł do rodzinnej wsi, była już wiosna, rozkwitły jabłonie. Ku domowi szedł przez sad, w którym kwitły jabłonie. Ubrany był w białą koszulę i jasne, płócienne spodnie. Pierwsza ujrzała go babcia, przerażona uklękła i zaczęła się modlić. Myślała, że ma przed sobą ducha.

Nieporozumienie spowodowane było tym, że skrupulatni Niemcy, wysyłając go do Oświęcimia, wysłali zawiadomienie do rodziny, że Roman zmarł.

Mimo kalectwa pracował i wychował troje dzieci

Po wojnie jako osoba ze średnim wykształceniem, znalazł pracę w Urzędzie Miasta w Łukowie, potem w Urzędzie Gminy w Ulanie, gdzie pracował do emerytury, mimo że jako inwalida I grupy mógł nie pracować. Jednak co kilka lat był wzywany przed komisję lekarską. - Ten fakt świadczy, iż władze komunistyczne były jednak wierzące – wierzyły, że nogi, które stracił w wieku 13 lat mogą mu cudem odrosnąć- kwituje Szczepan Niebrzegowski. Najmłodszy z rodzeństwa podkreśla, że Tato nie tylko pracował na swoje utrzymanie, ale samotnie wychował i wykształcił troje dzieci, gdyż żona zmarła, gdy najmłodsze - syn – miał zaledwie 4 lata.

Dodaje, że Tata spisał wspomnienia z Powstania, które zawarł w pamiętniku. - Jednak babcia, obawiając się represji ze strony władz, spaliła zapiski syna. Dziś mogły być gotowym scenariuszem do filmu o jego życiu.

– To, co go w sposób szczególny charakteryzowało to głęboka wiara i cześć do Najświętszej Maryi Panny. Taką postawę wyniósł z domu rodzinnego, ale zapewne miały na to wpływ przeżycia wojenne i wielokrotne ocalenie życia, mimo doświadczenia skrajnych sytuacji – podsumowuje Szczepan Niebrzegowski.

Komentarze obsługiwane przez CComment

Kategoria: